reportaż z podróżyNorwegia

10 dni, 4000km, 2 braci, 10kg jedzenia i jeden cel- dotrzeć jak najdalej na północ Norwegii. No dobra wcale, aż tak daleko nie zajechaliśmy, ale zawsze trzeba coś pominąć żeby mieć powód do powrotu, a do Norwegii wrócić warto. Podróż podobnie jak ta do Rumuni była planowana z dnia na dzień. Do samego końca nie wiedzieliśmy jak daleko dotrzemy, gdzie będziemy spać i jakie miejsca uda nam się zobaczyć. To nasza ulubiona forma zwiedzania, pozwalająca na bieżąco szacować siły nad zamiary. Jak się okazało sił mieliśmy sporo 🙂

Do Norwegii wybraliśmy się samochodem z butlą LPG na pokładzie, pozwoliło to zaoszczędzić trochę grosza. Jak się okazało propan-butan nie jest tak popularnym paliwem w Norwegii i Szwecji jak u nas w Polsce. Często zatankowanie gazu wiązało się z wcześniejszym poszukiwaniem odpowiedniej stacji, których nie ma tam zbyt wiele. Skoro już przy finansach jesteśmy. Ponoć jest drogo, piszę ponoć bo tak naprawdę poza paliwem i jednym noclegiem nic w Norwegii nie kupiliśmy 🙂 Byliśmy przygotowani do zrobienia sobie ciepłego posiłku lub zjedzenia przekąski na podniesienie morali jak by to powiedział Bear Grylls 🙂 Swoją drogą podnoszenie morali stało się bardzo istotnym elementem w tej jednak dość wyczerpującej podróży. Nic tak nie poprawia nastroju jak kubek ciepłego napoju, krótka drzemka w samochodzie czy umycie zębów w rzece 🙂 Dopiero w ekstremalnych warunkach zaczyna się doceniać takie drobne rzeczy.

Żeby lepiej zilustrować naszą podróż, pokusiłem się o zrobienie mapki. Trasa wiodła przez Niemcy, Danię i Szwecję.  Zaznaczyłem miejsca noclegowe z podziałem hotel/namiot.  Teoretycznie w Szwecji i Norwegii można bez problemu wszędzie biwakować. W praktyce nie jest to takie oczywiste. W Szwecji mieliśmy problem ze znalezieniem spokojnego miejsca na nocleg bez obaw, że wkraczamy na prywatną posesję. Podobnie w Norwegii musieliśmy się liczyć z tym, że tereny przy drogach zwykle są czyjąś własnością. Dla własnego komfortu zdarzyło nam się pytać właścicieli ziemi, czy możemy sobie tam w malutkim kąciku po cichutku rozbić taki skromniutki namiocik 🙂 Inaczej sytuacja wyglądała, gdy zabieraliśmy namiot w góry, żeby spędzić noc na szczycie. Tam dopiero człowiek czuł się wolny.

 

 

Pierwszy przystanek Kilonia. Zgubiliśmy się w tym małym niemieckim miasteczku, przez co nasz nocny spacer trwał chyba z 6h. Tego dnia czułem największe zmęczenie. Z każdym kolejnym dniem sił przybywało. Może dlatego, że widoki były coraz lepsze.

Nie ma lepszego sposobu zwiedzania Kopenhagi niż na rowerze. Przejeździliśmy całą noc.

A co tu robi Polski żaglowiec? Już tłumaczę. Obowiązkowym przystankiem w Kopenhadze była dla nas dzielnica Christiania, gdzie spotkaliśmy grupkę chłopaków, którzy akurat też tam czegoś szukali 🙂 Co ciekawe okazało się, że przypłynęli z Karaibów. Następnego dnia podczas porannej przejażdżki rowerem ponownie spotkaliśmy ich w porcie.

Stora Askerön, czyli Nasz pierwszy nocleg pod namiotem. Zanim znaleźliśmy idealne miejsce na obozowisko minęło trochę czasu. Starania opłaciły się, znaleźliśmy spokojne miejsce z widokiem na wielki zakład chemiczny – istna sielanka 😛

Góry Jotunheimen-Besseggen. To miejsce, które niewątpliwie zapamiętam do końca życia. Chyba właśnie wtedy uświadomiliśmy sobie po co przyjechaliśmy do Norwegii. Zaznać prawdziwej przygody z dala od cywilizacji.

Tej  nocy spaliśmy w namiocie na wysokości 1700 m n.p.m. Wybraliśmy miejsce zaraz nad urwiskiem, bo tylko tam znaleźliśmy płaską skałę idealną pod rozbicie namiotu.  Mocno wiało, temperatura spadła do około 5C. Teraz po powrocie uświadamiam sobie ile szczęścia mieliśmy i jak wiele rzeczy mogło pokrzyżować nam plany. Na przełomie maja i lipca w Norwegii noc praktycznie nie zapada. Dzięki temu po całym dniu podróży mogliśmy sobie pozwolić na wejście na szczyt o 2.00.

Jezioro Bjørkedalsvatnet. Zupełnie odmienna noc od poprzedniej, z surowego księżyca trafiamy do oazy spokoju, gdzie możemy odpocząć i nabrać sił przed kolejną wspinaczką.

Góry Sandgrovbotn-Mardalsbotn. Kolejne podejście z wisienką na torcie.

Miłe zaskoczenie. Na szczycie stało małe schronisko. Co prawda przytachaliśmy ze sobą namiot, ale nie mogliśmy odmówić sobie nocy w tym wyjątkowym apartamencie. Na miejscu było wszystko żeby komfortowo się wyspać i przygotować posiłek. Życie jest piękne 🙂

Nadszedł czas powrotu. Żegnaliśmy Norwegię spacerem po stolicy do białego rana. Za dwa dni mieliśmy już zaplanowany powrót promem do Polski.

Kattvik w Szwecji. Ostatnia noc pod namiotem, ostatnia noc w Skandynawii.

Karlskrona – Gdynia

Super, że dotarliście do końca 🙂 Mam nadzieję, że fotorelacja przypadła Wam do gustu. Kolejna wyprawa za rok, do zobaczenia!