Reportaż z podróży Gruzja samochodem

Po dwóch latach wracamy do gry

Można powiedzieć, że Gruzja samochodem była na naszym celowniku od 2 lat. W 2020 roku, miesiąc przed pandemią wraz ze znajomymi mieliśmy już nawet kupione bilety lotnicze. Niestety loty odwołano, a my cierpliwie czekaliśmy na dogodny moment, aby podjąć kolejną próbę wyjazdu.

Przez 2 lata może się sporo zmienić. Naszym znajomym urodziła się córeczka, dlatego też w tę podróż ostatecznie wyruszam tylko z Anią 🙂 Głównym celem było poznanie przyrody Gruzji, która w zależności od regionu bardzo się od siebie różni. Wypożyczenie samochodu uznaliśmy za jedyny sposób na osiągnięcie naszego celu, zwłaszcza, że na zwiedzenie Gruzji mieliśmy tylko 9 dni.

Tym sposobem przejechaliśmy ponad 1800 km. Zwiedziliśmy Wielki i Mały Kaukaz, wschodnią część Państwa o terenach rodem z Marsa, a także zahaczyliśmy o kilka miast i wioseczek, które mijaliśmy po drodze.

Nie przedłużając, później postaram się wprowadzić delikatną narrację do zdjęć, które udało się przywieźć. Jako, że fotografia jest kluczową częścią tego wpisu, napomnę co miałem ze sobą w plecaku: Nikon d750 (cóż, nie przepadam za tym aparatem, jednak jest lekki i mi go nie żal w podróży) + obiektywy 35mm, 20mm, 85mm na gumie (tilt shift), 135-400mm i kieszonkowy aparat Ricoh GR. Sporo tego! Zwykle tak nie szaleję, decyzję ułatwił fakt, że większość trasy mogliśmy pokonać na czterech kółkach.

Ruszamy!

Leniwy start

Lądujemy w Kutaisi o 21.00, tego dnia pozostaje nam tylko wypić wino i odespać podróż 🙂 Z rana odbieramy terenowy wózek – Nissan Xterra 4×4. Chyba nie muszę Wam mówić jaki jest poziom ekscytacji i zarazem lęku przed tym co nas czeka w kolejnych dniach 🙂

PS: W małe fotografie można kliknąć i wtedy się powiększają 🙂

Początki były trudne 🙂

Na co dzień używam manualnej skrzyni biegów, tu wsiadając na automat zupełnie spanikowałem zapominając, że w takim aucie pedały obsługuje się tylko jedną nogą 🙂 I tak niczym kierowca rajdowy z dwiema stopami na pedałach wjechałem w miasto szarpiąc i gwałtownie hamując, wszystko przy akompaniamencie pisków Ani, dodających mi otuchy 🙂 Sytuacja może nie byłaby aż tak patowa, gdybym w tym momencie prowadził pojazd w Polsce. Gruzja to zupełnie inny level w kontekście poruszania się po drogach, ale do tego jeszcze wrócę 🙂 Na szczęście po 20 min grozy, starłem pot z czoła, opanowałem nerwy i przypomniałem sobie co i jak.

Mając już samochód, załatwiliśmy kilka formalności jak karta sim, czy zakupy spożywcze na dalszą podróż. Pokręciliśmy się trochę na klimatycznym rynku w Kutaisi i ruszyliśmy w góry. Tego dnia czekało nas około 7h podróży autem przez Wielki Kaukaz.

Jak się jeździ po Gruzji?

Drogi w Gruzji nie należą do najlepszych. Prawdę mówiąc na terenach górzystych są dziurawe jak ser szwajcarski. Na ulicach miło spędzają czas przeróżne zwierzęta takie jak krowy, świnie, kozy, koty i psy. Trzeba uważać na wyprzedzające środkiem auta, brak linii na ulicach i generalnie umowne zasady ruchu drogowego. Gruzji pod tym względem nadal bliżej do Azji niż do Europy. Z czasem przywykłem i nabrałem pewności siebie, jak sądzę świadomość potencjalnych zagrożeń naturalnie zwiększa czujność wszystkich uczestników ruchu.

Napotkane czworonogi

Bezpańskie psy to częsty widok. Praktycznie przy każdym postoju podbiegał do nas taki milusiński. Ania najpierw rozdawała im nasze jedzenie, a potem podczas zakupów zawsze ukradkiem wrzucała jakiś smakołyk dla czworonogów. Pieski nigdy nie były agresywne, zawsze witały nas merdając ogonem, jeśli poświęciło im się chwilę uwagi nie opuszczały nas na krok towarzysząc do momentu, w którym musieliśmy jechać dalej. Nigdy nie były to łatwe rozstania.

Noc z piorunami

Po długiej, ale usłanej pięknymi widokami podróży docieramy do Mestii. Na miejscu wita nas epicka burza z gradem i piorunami. Noc spędzamy w hotelu nad rzeką z pięknym widokiem na miasto. Pod zadaszeniem mamy możliwość obserwować niekończący się spektakl rozbłysków 🙂

Opieka medyczna w Gruzji

Rano trafiamy do szpitala, no kto by pomyślał 🙂 Otóż w nocy, w panujących ciemnościach zahaczyłem nogą o wystający drut, dość głęboko rozcinając piszczel. Chciałem to z początku tylko zawinąć w bandaż z nadzieją, że do rana się zagoi. I wiecie co? Nie zagoiło się 🙂 Rano Ania od razu zaciągnęła mnie do pobliskiego szpitala na szycie. Sam pobyt w uzdrowisku wspominam bardzo pozytywnie. Opieką otoczyło nas pięć sympatycznych starszych pań i jakoś na migi ustaliliśmy plan gry. Straszyły mnie szyciem, ale ostatecznie skończyło się dezynfekcją i porządnym opatrunkiem. Ania uspokojona, morale podniesione, można ruszać w stronę lodowca!

Wszędzie dobrze, pośród przyrody najlepiej

W wyposażeniu naszego auta mieliśmy także zestaw biwakowy. Każde jedzenie smakuje lepiej w pięknych okolicznościach przyrody, nawet jeśli jest to tylko makaron z przecierem pomidorowym i parówką 🙂

Ushguli perełka Svaneti

Po pysznym obiadku 🙂 ruszamy w stronę najwyżej położonej wioski Europy* Ushguli (2100 m n.p.m), którą charakteryzują smukłe wieże obronne, niegdyś służące jako schronienie podczas zatargów i walk między rodami.

*Gruzja leży na pograniczu Europy i Azji. To do którego kontynentu ją zaliczymy, zależy od tego jaką definicję granicy między kontynentami przyjmiemy. Choć kulturowo krajowi bliżej jest nieco do Europy.

Problemy ze sprzętem i Svanecka Sól

W Ushguli spędzamy noc, która również spływa deszczem. Trochę żałuję, że nie trafiliśmy na bezchmurne niebo bo bardzo liczyłem na fotografie gwiazd w tym regionie. Co gorsza z aparatu znika 500 fotografii, których po przyjeździe do Polski już nie udało mi się odzyskać (wspominałem już, że nie lubię tego aparatu? PS: Nie używam go do reportaży ślubnych :)) Na karcie był między innymi mój poranny spacer po Ushguli w towarzystwie 10 psów, które prowadziłem przez wioskę niczym pasterz 🙂 Był też cały deszczowo-offroadowy przejazd z gór do Stolicy Gruzji – Tbilisi. Cóż, pewnie niektóre wspomnienia, warto zachować tylko dla siebie.

Z Torunia zabraliśmy ze sobą pierniki, żeby rozdawać je po drodze ludziom, którzy nas ugoszczą albo po prostu będą dla nas mili 🙂 W Ushguli dokonaliśmy ciekawego odkrycia kulinarnego – dzieląc się piernikami w zamian otrzymaliśmy Svanecką Sól, czyli sól zmieszaną z ziołami pochodzącymi z górskich łąk regionu Svaneti. Od tej pory w naszym aucie przez cały wyjazd unosił się piękny zapach przypraw, a my podczas postojów robiliśmy najlepsze pomidorowo-ogórkowe sałatki na świecie 🙂

Odbiór, odbiór, w Tbilisi łapiemy łączność z kartą!

W Tbilisi moglibyśmy spędzić kilka dni gdyby tylko starczyło nam na to czasu. Położone na wzgórzach miasto tętni życiem za dnia i w nocy. Wyjeżdżając ze stolicy Gruzji czuliśmy, że jeszcze wiele miejsc pozostało w niej do odkrycia.

Spontanicznie zaplanowana trasa

Zwykle przed dużą wyprawą robię rozeznanie terenu. Na mapie zaznaczam potencjalne kierunki, w które możemy się udać. Dzięki temu podejmowanie decyzji podczas podróży nie zajmuje dużo czasu, a plan można łatwo zmienić w zależności od zasobu sił. Za nami były już dwa dni po 8h za kółkiem, więc przyszedł czas żeby trochę zwolnić tempo. Zmęczenie i uciekający czas były głównym powodem dla którego zrezygnowaliśmy z pokonania słynnej Gruzińskiej Drogi Wojennej (ponad 200 km drogi biegnącej przez Wielki Kaukaz z Tbilisi do Władykaukazu). Jak się z czasem okazało podjęliśmy słuszną decyzję. Drugiego dnia od naszego przylotu, w Rosji ogłoszono mobilizację. W dalszej drodze zaczęły do nas spływać informacje, że Droga Wojenna to jeden wielki korek, ponieważ pokaźna część Rosjan zaczęła uciekać z kraju.

Za kolejne miejsce noclegowe wybieramy oddalone o 100 km od Tbilisi małe miasteczko Sighnaghi.

Spacer po Marsie

W Sighnaghi ugoszczeni jak królowie ładujemy baterie na dalszą drogę. Tego dnia mamy w planach pochodzić trochę po Marsie, czyli południowej części Kachetii graniczącej z Azerbejdżanem.

Poza turystycznym szlakiem

Dalej jedziemy ile wlezie na zachód w kierunku Batumi. Omijamy główne drogi, żeby zobaczyć jak najwięcej prawdziwej Gruzji i w pełni nacieszyć się terenowym autem 🙂 Tego dnia nie mamy żadnego zaplanowanego noclegu. Wszystko wskazuje na to, że tę noc spędzimy pod namiotem. Głównym celem jest znalezienie miejsca na łonie natury z dala od miasta i to jeszcze przed zachodem słońca. W kobiecym towarzystwie rozbijanie namiotu po ciemku, bez wcześniejszego obejścia okolicy zwyczajnie nie wchodzi w grę. 🙂

Pięknie koszmarna noc

Na miejsce noclegowe docieramy po zachodzie słońca, zostaje nam 10 min widoczności, żeby ustawić auto i zorientować się w terenie. Całe szczęście w Gruzji można rozbijać namiot w dowolnym miejscu. Wybraliśmy łąkę w jednym z Parków Narodowych, który mijaliśmy po drodze. To była najpiękniejsza i zarazem najtrudniejsza noc podczas naszego wyjazdu 🙂

Na to czemu malownicza noc pod gwiazdami przerodziła się w koszmar miała wpływ w zasadzie jedna rzecz. Zawiódł wypożyczony przez nas sprzęt kempingowy. W naszym materacu po 3 minutach nie było powietrza i na domiar złego otrzymaliśmy praktycznie pustą butlę z gazem, więc o herbatce na pocieszenie też nie było mowy. Tej nocy temperatura spadła do 0, więc jak połączycie wszystkie kropki zrozumiecie czemu na nogach byliśmy na długo przed wschodem słońca 🙂

Czacza!

Zwiedzając południową cześć Gruzji docieramy do Achalciche. Zostajemy bardzo miło przyjęci przez gospodarzy pensjonatu i do rana pijemy Czaczę. To taki Gruziński odpowiednik Śliwowicy zawierający około 50% alkoholu. I tu przerwa na oddech 🙂 Następnego dnia po Czaczy przywitał mnie kac gigant, kac morderca 🙂 Nie byłem w stanie robić zdjęć, ani prowadzić auta, więc tę rolę przejęła Ania. Także wybaczcie, bez odbioru, następny przystanek Batumi 🙂

Pożegnanie z Gruzją

Batumi eh Batumi, herbaciane pola Batumi… jak niegdyś śpiewały Filipinki 🙂

Zbliża się dzień w którym musimy oddać auto. Wracamy do miejsca z którego wystartowaliśmy, tym samym zamykając pętlę, jaką przejechaliśmy po Gruzji. Żegnamy się z Wami streetem na rynku w Kutaisi i dziękujemy za odwiedziny. Do następnego, cześć!